To właśnie takie pisarstwo rozdziera serce. Niezabiegające o efekt, ani o poklask. Przedstawia najrzetelniej jak tylko potrafi sytuację człowieka w matni. Nieważne, czy mamy tu do czynienia z uchodźcą, strażnikiem granicznym, aktywistą, lekarzem, policjantem czy innymi służbami. Człowieka bez wyjścia.
I nikt mu nie pomoże.
I nigdy.
Ale nie stawia między nimi znaku równości. To byłby relatywizm. Staje po stronie bitych, a nie tych, którzy biją.
Lecz wciąż nie skamle, nie łasi się, nie prosi o łaskę, nie histeryzuje, chce po prostu, by piekło w którym biorą udział bohaterowie jego historii wreszcie się skończyło, wreszcie ustało.
By przemoc ustała.
Za dużo wymaga?