Do połowy mamy wspaniały koncept, świetne gagi, celne obserwacje obyczajowe i ogólny klimat przywodzący nieco na myśl "Powrót do przyszłości", potem ta cała absurdalna, świeża maszyneria zarządzana przez Gary'ego Rossa skręca w stronę najbardziej sztampowego filmu o rasizmie w Stanach Zjednoczonych. Wielka szkoda, naprawdę wygląda to tak jakby sam Ross nie wiedział dokąd doprowadzić swój świetny pomysł, utrzymany w stylu lekkiego odcinka "Strefy Mroku", albo "Steven Spielberg przedstawia", lub też jakby drugą połowę filmu napisał mu praktykant.
Co dzieje się tutaj z postacią Resse Witherspoon, na początku bardzo energetyczna, napędzająca fabułę bohaterka, świetnie rozpisana w kontekście konfliktu charakterów z jej bratem, od połowy przechodzi jakąś średnio uzasadnioną, odbywającą się w większości poza kadrem przemianę. Część jej cech przejmuje Maguire, tracąc także swoją tożsamość, a Legalna Blondynka praktycznie znika z ekranu, podobnie jak konflikt charakterów będący siłą napędową filmu.
Świetne jest tutaj aktorstwo, wszyscy od Maguire'a, przez Whiterspoon, po Danielsa i Allen spisują się tutaj bez zarzutu. Na uwagę zasługują zdjęcia, które powoli wprowadzają na s w świat technicoloru. Szkoda, że sam film pozostawia pewien niedosyt, pierwsza połowa zasługuje na 8-9, druga już tylko na 6.