Porządnie zrobiony klasyczny western. Jego szczególnym walorem jest bezbłędne rozłożenie napięcia. Inaczej niż wiele klasycznych westernów nie rozwleka się w kilkugodzinną zawiłą opowieść, ani nie ogranicza do realizowania tylko naczelnego wątku, któremu wszystko inne zostaje podporządkowane. Jego dynamika pozwala na przeprowadzenie w zwartej formie sporej ilości jasnych nici narracyjnych, z których najistotniejszą jest relacja mistrz – uczeń, rozegrana między Fondą, a Perkinsem.
Szczególną uwagę warto zwrócić na kreację Henrego Fondy. Mimo, że gra odrzuconego przez społeczność do której trafił łowcę nagród, jest jednocześnie żywym wcieleniem amerykańskich cnót – może nawet doskonalszym, niż niezliczone, ale aż nazbyt do siebie podobne role Johna Wayne’a. Jest skromny, małomówny, zawsze opanowany. Głosi swoiście amerykańską filozofię posiadania i posługiwania się bronią. Nade wszystko jednak zaprowadza ład wszędzie tam, gdzie się pojawi...
Nie piszę tego ironicznie, ale z przeświadczeniem, że kino rozrywkowe na wysokim poziomie – a taki reprezentuje „Gwiazda szeryfa” – może nieść wiele ponadczasowych wartości, poczynając od ciekawych kreacji aktorskich, a kończąc na obserwacjach, wykraczających poza ramę filmu.
Polecam – zwłaszcza miłośnikom.