o! a ten, a słyszeliście ten o pewnym estońskim psychoanalityku, który przez całe swoje życie nagrał był setki tysięcy minut tak zwanego białego szumu, kręcąc ostro gałą i przeskakując pomiędzy programami radiowymi, twierdząc przy tym, iż w ten oto sposób rejestruje on głosy umarłych, którzy za pośrednictwem fal radiowych kontaktują się z nami?
co? nie?
to polecam, jest na u2be i jest równie dobry, może nawet lepszy, ale do rzeczy..
rodzina, ach, rodzina; śmierć, lęk i pandemia; spielbergowscy ejtisowcy, ludzie mniejsi, rozumniejsi niż dorośli; obłok radioaktywnej niewiedzy, w niego każdy wpisze własne treści, obłok niewiedzy nie potwierdzi ni zaprzeczy; proces reaktywacja, reanimacja i reinterpretacja; w krzywym zwierciadle, z griswoldami na wakacjach, podtytuł: how can you live when you are already dead? - najlepiej, oczywiście, w poprzek do najdłuższej krawędzi, ale bohaterowie płyną z prądem regularnie regulując lęki: wiedzą teoretyczną (córka), wiedzą praktyczną (syn), żartem (córka), przeniesieniem odpowiedzialności (syn), bezużyteczną wiedzą zastępczą (ojciec) albo tabletkami (matka) - zasada lustra, świat jako odbicie twoich myśli, przekonań i wyobrażeń; elvis presley i adolf hitler; utrata czasu przyszłego, trwonienie teraźniejszego i ostateczny koniec wielkiego systemu wspomnień; brzmi znajomo? no raczej!
rodzinka, ach, rodzinka ostatecznie wygrywa - albo coś źle czytam - godzi się, oswaja, nawiązuje jakąś nieznaczną relację znikomego stopnia, może przyjaźń, z własną śmiertelnością, odpływem zlewu, wrogiem, niszczycielem światów, owszem, nie powiem, jednak zwycięstwo jest pyrrusowe, to jest: wygrywa doraźną sprawę, ale obciążona zostaje takimi kosztami postępowania, że nic tylko czekać aż któreś z rodzicieli po prostu strzeli sobie w głowę..
jednak nic to, póki co, bawimy się oddalając godne najwyższej pochwały rozjeżdżanie się pierwiastków - końcowe pląsy i dęsy na dyskotekowo żałobnie wpisane w codzienny rytuał supermarketowy tyleż są pocieszne co niepokojące, tumaniące i chochole; dance me to the end of shop to jedyne sensowne zakończenie tej szopki, tańcz mnie aż po kres nocy w dziale z mrożonkami..
woody allen pyta - kim jest ten, który nosi ze sobą trupa? - jednak tak daleko pan bam bach się nie zapędza.
koan zen pyta - czy istnieje życie po śmierci, a jeśli tak to czy warto kończyć dwudziestkę..
czekaj, czy aby nie było odwrotnie?
jakby tam w każdym razie nie było: śmierć czyni pląsy na tej kulce groteskowym żartem i o tę właśnie specyfikację pląsa idzie, i tę właśnie specyfikację pląsa się twórcom po całości - w życiu i chorobie, póki śmierć ich nie - odmalować udaje.
a teraz odrywamy dłonie, odrzucamy jakbyśmy coś strzepywali i śmiejemy się.
nie chodzi tu o film, tylko o rejestracje dźwiękowe. nagrania tak zwanego białego szumu niejakiego konstantina raudive'a odbiły się szerokim echem, zwłaszcza pośród producentów muzyki elektronicznej, służąc im jako podkłady choćby na tej płycie:
https://youtu.be/ZOebRbVWOsY
w usa wykoleił się pociąg z chemikaliami, trująca chmura niszczy życie...w tych dniach to sie stało.... i co ty na to ?
jako iż na każdym zebraniu jest takie situłejszyn, że ktoś musi rozpocząć pierwszy, to może ja - nie wiem, kilka tysięcy późniejszych bezrobotnych pracowników państwowych gospodarstw rolnych mniej?
ano. też nie chciałbym być złośliwy, ale szansy ludzkości na wynalezienie serum nieśmiertelności raczej na pewno tutaj nie zaprzepaściliśmy..
Świetna ta ...hmm, impresja na temat filmu. :)
Mi oglądało się to bardzo dobrze. Intrygujący i sygnalizujący pewne odklejenie jest już początkowy wykład na temat katastrof samochodowych. Wprowadza w pewien bardzo specyficzny klimat i formę tego filmu. Niektóre sceny były perełkami na które patrzyło się (i słuchało) z zachwytem. Już nie dialogi tylko jakieś multilogi, gdzie cała rodzina coś ma do powiedzenia niemal jednocześnie. Lektor musiał mieć pełne ręce(?) roboty robiąc polską wersję dialogową do filmu.
Tylko trochę gorzej mi się to sklejało w całość. Ale może wcale nie musiało. Po tych rarytasach w pierwszej połowie filmu nagle pojawia się ta historia zdrady małżeńskiej, która wydaje się (ale może tylko nam Europejczykom) jakaś taka nudna i powszechna. Bardziej spowolniona, stateczna. Nagle powaga i płacz i tłumaczenie, pełna i standardowa psychologicznie historyjka. Reszta filmu to już konsekwencja zdrady, z niewielkimi smaczkami. Tym niemniej dobre 7/10.
Można polecić komuś kto lubi zabawę kinem, ale też dużo niskich ocen też mnie nie dziwi.
pełna zgoda wobec tego. umieściłbyś ten film na swojej liście najlepszych filmów roku? jakie byłyby twoje typy, powiedzmy, pierwsza piątka?
co Ty ćpasz i co trzeba wziąć, żeby zrozumieć ten "film"? Bo jak dla mnie to jest absolutnie o niczym. Jakieśtam liźnięcie tematu strachu przed śmiercią i absurdalnego chaosu i głupoty ludzi i rodziny, ale nic konkretnego i mądrego.
tak, wszyscy zdrowi, dzięki, że pytasz..
co do z kolei pytania od którego zaczynasz:
siedem metoksy-beta-karboliny, dwa i pół dimetoksy-4-metyloamfetaminy, pięć metoksy-N, N-dimetylotryptaminy oraz 4 indolol-3-(2-dimetyloaminoetylo)-4-hydroksyindolu przed śniadaniem dousznie, po śniadaniu już tylko dodusznie, to każdorazowa gwarancja bardzo udanego seansu.
które z tych czterech podać najpierw?
tak, wszyscy zdrowi, dzięki, że pytasz..
co do z kolei pytania od którego zaczynasz:
siedem metoksy-beta-karboliny, dwa i pół dimetoksy-4-metyloamfetaminy, pięć metoksy-N, N-dimetylotryptaminy oraz 4 indolol-3-(2-dimetyloaminoetylo)-4-hydroksyindolu przed śniadaniem dousznie, po śniadaniu już tylko dodusznie, to każdorazowa gwarancja bardzo udanego seansu.
które z tych czterech podać najpierw?