Recenzja wyd. DVD filmu

The Raven (1935)
Lew Landers
Maidel Turner
Ian Wolfe

Raz w północnej, głuchej dobie, gdym znużony siedział sobie

"The Raven" czyli "Kruk" to drugie (nie licząc epizodu w "Gift of Gab") spotkanie dwóch wielkich czarnych charakterów starego kina: Borisa Karloffa i Beli Lugosiego. I tym razem znów spotykają
"The Raven" czyli "Kruk" to drugie (nie licząc epizodu w "Gift of Gab") spotkanie dwóch wielkich czarnych charakterów starego kina: Borisa Karloffa i Beli Lugosiego. I tym razem znów spotykają się w filmie nakręconym na podstawie twórczości E.A. Poe. W odróżnieniu od "Czarnego kota" tutaj faktycznie mamy coś z twórczości amerykańskiego pisarza, aczkolwiek zrobiono to nieco po łebkach.

"The Raven" nie jest rzecz jasna adaptacją poematu Poego, bo chyba przeniesienie na ekran tegoż byłoby niemożliwe (choć kto wie, może kwestia dobrego pomysłu). Tutaj mamy postać Richarda Vollina (rewelacyjny Bela Lugosi) – pasjonata twórczości E.A. Poe. Zna na pamięć jego utwory, w swym apartamencie honorowe miejsce zajmuje wypchany czarny kruk, a w podziemiach domu trzyma narzędzia tortur wzorowane na tych, które pojawiały się w utworach Poego (jest oczywiście słynne wahadło ze "Studni i wahadła"). A gdy doktor Vollin pozna piękną Jean Thatcher, uzna ją za swoją Leonorę z poematu i zrobi wszystko, by ją zdobyć.

Jak widać, z konkretnym utworem Poego nie ma film nic wspólnego, wzięto to, co się przyda – tu jakiś wątek, tu jakaś scena, tu jakiś rekwizyt, tu cytat. Ważne, by całość z Poem się kojarzyła i po raz kolejny przyciągnęła publiczność do kin. Znowu Poe, znowu Karloff i Lugosi czyli niby powtórka z rozrywki, warto w ogóle zawracać sobie tym głowę? Warto, jak dla mnie naprawdę warto. Moim zdaniem "The Raven" bije na głowę "Czarnego kota" choć i tamten był nie ułomek.

O ile w "Kocie" górą był Karloff, tutaj zwycięzcą zdecydowanym jest Bela Lugosi. Stworzył postać opętaną przez szaleństwo i żądzę, człowieka, który morduje z zimną krwią i czerpie z tego satysfakcję. Tym razem to on jest zimny, zły i okrucieństwem prawie dorównuje swojej najlepszej kreacji, tej z "Syna Frankensteina", gdzie grał Igora. Obchodzi go tylko zemsta i zniszczenie. Niełatwo go zmiękczyć, nie obchodzi go cudzy los i nieszczęście – "Why are you telling me this? I’m not interested in your life story". Najlepszy jest chyba wtedy, gdy torturuje ojca kobiety, którą pokochał. Ten panikuje i krzyczy, by go uwolnić, nic nie rozumie z całej sytuacji, podczas gdy dr Vollin jest spokojny, uśmiechnięty i opanowany i nie wie, w czym problem. A Karloff, który wcielił się w zabójcę Batemana, uciekającego przed policją, budzi raczej współczucie i sympatię. Choć ma na koncie zabójstwo, widać, że był to raczej czyn w afekcie niż zaplanowane z zimną krwią zabójstwo. Poza tym dochodzi do wniosku, że może robi, to co robi, bo jest brzydki i jego los jest przesądzony ("…If a man looks ugly, he does ugly things!"). Pojawia się u doktora Vollina, z prośbą o operację twarzy, by już nie musiał ukrywać się przed policją. Okrutny Vollin zamiast zrobić mu nową twarz, deformuje mu tę, którą ma i ten wygląda teraz jak potwór (tutaj minus dla charakteryzatorów, nie popisali się, twarz Karloffa, a zwłaszcza oko wygląda dość średnio). Doktor naprawi to, co zrobił, jeśli Bateman pomoże mu w jego planach pozbycia się narzeczonego i ojca pięknej Jean. W tej roli Karloff przypomina nieco potwora Frankensteina – owszem czyniący zło, ale trochę zagubiony i potrzebujący czułości. Gdy Jean zacznie mu współczuć, ten zrobi wszystko, by nie stała jej się krzywda.

Kilka słów o Jean, czyli Irene Ware. Jej przyszłego męża możemy sobie odpuścić, bo jest nijaki, co chyba nie powinno nikogo dziwić. Pozytywne postaci w starych horrorach to, jak dla mnie, zazwyczaj pomyłka. Panowie są bezpłciowi i ich rola ogranicza się do tego, że w ostatniej scenie filmu pomagają swym ukochanym wybiec z budynku, który obraca się w gruzy, pod którymi giną wszystkie złe postaci. Za to tutaj młoda kobieta nie tylko wzdycha, ale przynajmniej w pierwszej części filmu jest istotą z krwi i kości. Otwarcie flirtuje z Vollinem, dedykuje mu taniec podczas przedstawienia i prawi komplementy. Pod koniec filmu jest już w zasadzie tylko bezwolną lalką, ale i tak brawa za miłą odmianę.

Universal w tamtych latach zrealizował łącznie trzy filmy oparte na twórczości Poego i "The Raven" wydaje się z nich najciekawszy. Film dla fanów E.A. Poe, film dla fanów Lugosiego i Karloffa, po prostu film dla zwolenników starych filmów grozy.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones