Artykuł

Wsparcie dla Batmana

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Wsparcie+dla+Batmana-102258
"Dick Tracy" pojawił się na ekranie rok po sukcesie Burtonowskiego "Batmana", powielając wiele jego estetycznych patentów i dokładając kilka własnych atutów. Czy zaszkodziła mu wierność z komiksowym oryginałem?

GOTHAM CENTRAL

Nowy Jork Tracy'ego wygląda na dzielnicę Gotham. Główny bohater zdaje się poruszać po planie, z którego zeszła właśnie ekipa odpowiedzialna za filmowego "Batmana" z 1989 roku, biegać między tymi samymi malowanymi dekoracjami i nie byłoby niczym dziwnym, gdyby podczas patrolu natknął się na człowieka nietoperza. "Batman" i "Dick Tracy" nie tylko wyglądają podobnie, ale też brzmią niemal identycznie (kto wie, czy Danny Elfman nie wykorzystał w "Tracym" fragmentów ścieżki dźwiękowej, które nie pomieściły się w filmie Burtona). A jednak film Warrena Beatty'ego nie był koniunkturalną próbą załapania się na popularność kinowej wersji Mrocznego Rycerza, ale konsekwencją trwających przynajmniej od dekady starań. Trudno też nazwać go ubogim bratem – z równie wysokim budżetem, świecącymi w obsadzie nazwiskami Ala Pacino, Dustina Hoffmana i Madonny, wszedł na ekrany z marketingową subtelnością "Avatara". Jeśli coś zaszkodziło temu imponującemu widowisku, to chyba wierność z komiksowym oryginałem.



Gazetowy komiks, w rzadko praktykowanej dziś formie dziennego stripu sensacyjnego, Chester Gould zaczął rysować na początku lat 30. i kontynuował do roku 1977, przekazując pałeczkę kolejnym artystom, do dziś biegnącym w tej sztafecie. Policjant rozpracowujący w cywilu największe szumowiny kryminalnego podziemia zyskał popularność tak szybko, że po raz pierwszy na ekrany trafił już w latach 30. Gould wypełniał komiks po brzegi czystą akcją, rzadko wikłając się w intelektualne zagadki i melodramatyczne zawiłości. W okresie zimnowojennym Tracy miał nawet okres kosmiczny, jednak nigdy nie był na tyle daleko od ziemi, by nie nadążać za aktualnymi kolejnymi gangsterskimi intrygami i współczesną kryminologią. Powrót na wielki ekran w latach 80. utrudniały plagi nękające kolejnych kandydatów do reżyserskiego stołka (m.in. Steven Spielberg, Walter Hill i John Landis). Projekt uratował Beatty, który o filmowaniu komiksu Chestera Goulda myślał już w latach 70. Teraz mógł nie tylko zagrać odważnego policjanta, ale też reżyserować jego przygody i pomajstrować przy scenariuszu. Ściągnął też do projektu nie byle jakich przyjaciół.

FILM JAK MALOWANY

Można oczywiście "Tracy’ego" uznać za próbę bezmyślnego skopiowania estetyki wymyślonej przez Burtona, ale to inteligentny film, którego twórcy odrobili lekcję i poszukali środków wyrazu odpowiadających językowi oryginalnego komiksu. Efekt uderza po twarzy ostentacyjną umownością. Wszystko ma tu grube kontury i na każdym kroku widać ślady pędzla. Paleta kolorystyczna zredukowana została do 7 kontrastowych barw, a świat nawet nie próbuje udawać rzeczywistości. Ulepiono go od podstaw, m.in. dzięki matte paintingowi – technice, która przed erą cyfrową, pozwalała umieścić żywego bohatera w nieistniejącej scenerii. Skromny rozmiarem rzeczywisty plan zostaje optycznie powiększony poprzez dodanie imitującego głębię malowanego tła, a nierzadko i elementów pierwszego planu wyrysowanych na szkle. Efektu dopełniło mistrzowskie połączenie zdjęć aktorskich i ujęć ze skalowanymi modelami pojazdów i budynków. Całość pokolorowano ekspresjonistycznym światłem i dźwiękiem. Obok muzyki Elfmana w filmie znalazły się utwory autorstwa Stephena Sondheima, na którego twórczości oprze się po latach Tim Burton, adaptując "Sweeneya Todda".



Zamiast przytemperować odjechanych bohaterów "Batmana", wpasowując ich w realistyczną scenerię, Burton postanowił dostosować świat do komiksowych bohaterów. Jego Gotham to miejsce, w którym każdy świr poczuje się na swoim miejscu. Beatty poszedł jeszcze dalej, bo u niego "ślady pędzla" widać nawet na postaciach. Twarze większości aktorów obłożone zostały taką ilości sztucznej tkanki, że ciężko pod nią rozpoznać żywych ludzi. Prosthetic makeup umożliwia "rzeźbienie" w twarzy aktora właściwie dowolnej fantazji – można nie tylko zmieniać rysy twarzy, ale nawet formować kształt czaszki. To charakterystyczna cecha przestępców rysowanych przez Goulda; jak pisał w recenzji filmu Roger Ebert, obnoszą oni na twarzach swoje dusze. Niczym znamię i dumę. Skoro w tak dużym stopniu wyrażają się poprzez fizjonomię, odpowiadać jej powinna prostota emocjonalna. Dlaczego więc każdy wydaje się tu desperacko potrzebować terapii, wzmocnionej zestawem środków psychotropowych?

SKRADZIONA NIEWINNOŚĆ

Przy kimś takim jako Big Boy Caprice i jego świta nawet Joker z Pingwinem poczuliby się nieswojo. Sam Tracy emocjonalnie przypomina poważnie znerwicowanego kilkulatka i w obecności femme fatale kreowanej przez Madonnę dopada go jakąś intelektualno-ruchowa zapaść. Na każdym kroku wydaje się tu czaić szaleństwo przykryte cienką kołderką pozorów. Komiksowy Batman, dzięki takim twórcom jak Frank Miller czy Alan Moore, dostał w latach 80. odświeżony mroczny wizerunek i nowe życie, które trwa do dziś. "Dick Tracy" to materiał nieskończenie bardziej niewinny i nostalgiczny. "Nigdy nie pokazuj go załamanego, nigdy nie pokazuj go smutnego, nigdy nie pokazuj go przygnębionego i nigdy nie pokazuj go pokonanego. To on dowodzi. Ludzie tego oczekują" – wylicza Dick Locher, który kiedyś asystował Gouldowi, później przez ponad 30 lat samodzielnie tworzył przygody Tracy'ego, i w końcu trzy lata temu przekazał obowiązki kolejnemu artyście.



Łącząc "komiksową" konwencję grubej kreski ze stylistyką kryminału lat 30., Beatty dokonał dobrego wyboru, ale osiągnął paradoksalny efekt. Gangsterzy plują kulami na lewo i prawo, w powietrzu jest momentami więcej ołowiu niż tlenu, a jednak nie pojawia się ani kropelka krwi. Pokonani przestępcy słaniają się, ale nie odnoszą ran, upadają, lecz nie umierają. Sceny te pozostają dziwnie mroczne, choć pokazana przemoc jest umowna, jak w dziecięcej zabawie. Ściślej mówiąc – dziecięcej zabawie wspominanej przez całkiem dorosłych panów. W latach 90. Tracy nie był wszak bohaterem 10-latków, a raczej ich dziadków – rówieśników Beatty'ego, Pacino czy Hoffmana. Dzięki kolejnym strażnikom pamięci komiksowy gliniarz przeszedł niemal niedraśnięty przez nowe, okrutne czasy. Tym razem jednak, przekraczając bezpieczne kadry komiksu, naraził się na brutalne zderzenie z nową epoką. Pacino wciąż przecież śnił się fanom "Ojca Chrzestnego" i emanował złowrogą aurą "Człowieka z blizną", Madonna zdążyła już popracować na pozycję wyzywającego symbolu seksu, chłopięco zakłopotany jej erotycznymi podchodami Beatty na karku miał ponad pięć krzyżyków. Do wszystkiego zostały przypisane nowe znaczenia, a Tracy zdawał się niczego nie zauważać. Syndrom dość niepokojący u błyskotliwego detektywa.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones